They Always Leave Their Wingman
W końcu rozgrzało się wystarczająco wczoraj (a potem trochę), że mogliśmy pracować z kilkoma cielętami w domu Kowboja Tima. Cielęta były średniej wielkości – nie za duże, nie za małe – więc dzieci miały za zadanie przesuwać je po zsypie jeden po drugim.
Brzmi łatwiej niż się wydaje. Uliczka jest dość wąska, aby umożliwić jak najmniej ruchu, a jeśli cielę zdecyduje się pójść na łotr i zrobić sobie przerwę, po prostu nie ma zbyt wiele miejsca na błędy.
To nie jest dla osób o słabym sercu.
Łydka po prawej jest dzika. Jest w trakcie robienia się nieuczciwymi i zaczął się wtrącać w moją młodszą córkę (po prawej) i moją siostrzenicę (w środku), którzy są w trakcie wariowania. Moja dziewczyna po lewej, najstarsza z naszej sześciopunkowej ekipy zajmującej się pracą dzieci, wykonuje swoją pracę. Przez lata prób i błędów nauczyła się, że bez względu na to, jakie zamieszanie wystąpi w spadochronie, trzeba trzymać się mocno i pokazać cielętom, kto tu rządzi.
Niestety, jej dwóch współpracowników nie podziela jej etyki pracy.
W tej chwili całkowicie opuszczają swojego skrzydłowego.
A mój najstarszy spogląda wstecz, myśląc, że to nie pierwszy raz, kiedy została porzucona w rynnie – nic nie oddzielało jej od dzikiego cielęcia za nią.
Zostawili mnie. Znowu…zostawili mnie.
Zostawili mnie, mamo. Znowu…zostawili mnie.
Ale to jedna z prawdziwych oznak dojrzałości dzieciaków z rancza: kiedy nadal pracują pomimo swoich obaw.
Kiedy i tak trzymają się mocno. Bo to ich praca.
I nigdy nie opuszczają spadochronu…
Aż ostatnie cielę jest obrobione.
Ta treść jest tworzona i utrzymywana przez stronę trzecią oraz importowana na tę stronę, aby pomóc użytkownikom podać ich adresy e-mail. Możesz znaleźć więcej informacji na temat tej i podobnych treści na piano.io Reklama - Kontynuuj czytanie poniżej